rał podziękował, oświadczył, że nic nie potrzebuje i że mieszkanie obiecano mu dać obok.
Wszyscy milczeli, bo każdy obawiał się dotknąć boleści pełnych wspomnień a niemniéj boleściwéj teraźniejszości... Naostatek jenerał cichym głosem począł z uśmiechem dziwnym, smętnym o samym Krakowie i wrażeniu, jakie on na nim uczynił. W niektórych rzeczach przeszedł oczekiwanie, w innych obudził zdumienie upadkiem...
— Upadek... moje dziecko — odezwała się pułkownikowa — upadek to piętno nasze... Gdziekolwiek jeszcze Polska Polską została, tam ruiny... Gdzie znajdziesz życie, ruch, gdzie świeci nowość, gdzie płynie strumieniem złotym praca jakaś, tam ona obca, tam wynarodawiająca i niszcząca... Nigdzie w Polsce polskiego naszego nie ma ruchu i życia, a jeśli jest, to pożyczane i obce... bośmy nie swoi... Życie u nas, to kwiat na gruzowisku...
— A jednak, bądź co bądź, trzeba gdzieś na polską ziemię powrócić, choćby pod kościołem siąść przyszło — odezwał się jenerał — człowiek należy krajowi swemu... musi dlań i w nim żyć, choćby on go odpychał... O powrocie do Rosyi myśleć nawet nie mogę, szukam tu gdzieś schronienia.
— Ale potrzeba dobrze, dobrze się wprzódy rozpatrzeć — szepnęła po cichu Michalina — bo, ja nie wiem, ale z tego, com słyszała... co mówią...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/700
Ta strona została skorygowana.