— O! ja się téż ani bardzo gościnnego przyjęcia ani miłych chwil tu nie spodziewam — odezwał się Stanisław. — Położenie moje pogarsza to, że muszę dla wszystkich być Melchiorem Szarlińskim... Zresztą nikogo tu nie znam.
— A ja bardzo mało kogo — odezwała się pułkownikowa. — Z dawnych moich stósunków nie wiele na świecie zostało...
— Niech się mama o to nie troszczy — dodał jenerał — dla mnie trocha walki z życiem, trudności do przełamania, niepowodzń nawet są dziś potrzebne... Na piersi cięży mi tyle, tyle, o czémbym rad zapomnieć...
Westchnął, Michalina spojrzała nań pobieżnie i zwróciła się ku oknu. Matka nie mówiła nic, spojrzała na żałobę, którą jenerał miał na sobie, potrzebowała go pytać, nie śmiała... Spotkanie to z razu, mimo wewnętrznego uspokojenia, smutek w duszach posiało... Stare, przeżyte bóle się odzywały. Po chwili Stanisław wyszedł pod pozorem przebrania a Michalina podbiegła do bladéj pułkownikowéj, widząc, że znowu płacze.
— Co się z nim stało przez te lata! — odezwała się matka — co ten człowiek duszą i ciałem musia , przebyć i przecierpieć! jak się on zmienił! jak zestarzał! A gdyby zajrzeć do głębi, co tamby się znalazło... Dziecko to moje — a nie mogę powiedzieć, bym je
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/701
Ta strona została skorygowana.