nad tobą życie mi obrzydnie, śmierć sobie u Boga uproszę... A! serce się kraje... zostaw mnie samą... niewytrzymałabym dłużéj...
Syn zmienił głos... pieszczotliwie począł szeptać.
— Mamo droga... jeżli masz litość nademną, nie zabijaj mnie słowy tak okrutnemi, może ta poczwara, któréj życie dałaś, jest jeszcze na coś potrzebne światu... może dla zbolałéj duszy przyniesie kiedy pociechę... może...
W téj dopiero chwili drżący głos jenerała, jego dziwna mowa, sprzeczność uczucia jakie okazywał dla niéj, z tém, którego się zapierał dla brata, obudziły dziwną jakąś wątpliwość, jakiś może domysł rozpaczliwy w sercu biednéj kobiety, spojrzała na syna, głęboko topiąc w nim źrenice...
Postrzegła na ówczas, że to przedłużona scena nawet męskie siły jego wyczerpała, jenerał był zmieniony, straszny od bólu... obłąkany niemal, silną tylko nad wyraz wolą utrzymywał się jeszcze panem siebie. Bądź co bądź, biedna kobieta była matką, czuła, że kiedy dotąd nic wybłagać nie mogła, nic już uczynić nie zdoła, zrezygnowana spuściła głowę i milcząc płakać poczęła.
Szczęściem może w téj chwili w salonie dał się słyszeć znany chód starego Mateusza... Pułkownikowa zerwała się z krzesła. Pójdę spocząć, szepnęła... czuję się osłabioną...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/71
Ta strona została skorygowana.