przestrzeżono, by się miał na baczności, nie chciano zresztą gwałtownie się pozbywać, strachem tylko wykurzyć... Nieprzyjemne jakieś uczucie nim owładło, nie miał się z czém ani taić, ani ukrywać, a jednak... być na łasce i na oku... męczyło. Przed matką wszakże zamilczał o wszystkiém.
Dnia tego po obiedzie pułkownikowa wybierała się do państwa Skwarskich. Skwarscy podwójnie jéj byli mili a drodzy i od bardzo dawna znani; sama z czasów młodości jeszcze i pensyi w Warszawie, on jako żołnierz z roku 1831 i podkomendny pułkownika. Wiedziała, że oddawszy majątek dzieciom schronili się tu dla spokoju do kamieniczki, którą w rogu Wiślnéj ulicy sam pan Skwarski posiadał. Tak dawno wszakże nie spotykała ich już pani Zbyska, iż po raz pierwszy nie chciała z sobą brać syna... Zabrała tylko Michalinę i pojechały na zwiady.
Na rynku było dość pusto, w kamienicy żywego ducha, sień ogromna, ciemna, z niéj wschody fantastyczne wiodły na piętra. W głębi widać było okolony gankami dziedzińczyk. Michalina ofiarowała się sama dobiedz na pierwsze piętro i dowiedzieć, czy tu żywi ludzie byli; już się zabierała iść, gdy w wielkim negliżu służąca zbiegła, oparła się na poręczy i spytała:
— A do kogo to państwo chcą?
— Wszak to kamienica państwa Skwarskich?
— A tak... ja właśnie od nich jestem.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/712
Ta strona została skorygowana.