można... coś trzeba na Opatrzność téż spuścić! Wypijmy za zdrowie dobrych ludzi, o tych i w Galicji nie trudno, choć ją oszkalowano...
Doktor podniósł kieliszek.
— Za zdrowie wszystkich tych, którzy czcigodnemu gospodarzowi są podobni, ale naprzód gospodarstwa!
Wszyscy się ruszyli... trącono kieliszki, węgrzyn powoli wlewał szczerość i rozwięzywał języki... Byliby się téż może szczęśliwiéj rozgadali i do praktyczniejszych doszli wynurzeń wzajemnych, gdyby u drzwi pierwszych nie dał się słyszeć głos jakiegoś przybyłego, który ze służącą gorąco się spierał o pozwolenie wnijścia...
Słychać było wyraźnie z przedpokoju.
— Są goście, proszę pana — z daleka! państwo siedzą u stołu...
— No to co, że są goście? a choćby i z daleka! no to co, że siedzą u stołu? czy już dla mnie krzesełka zabraknie — hę?
— Ale proszęż pana! to może... może się pan każe opowiedzieć?
— Ja? zameldować? u Skwarskiego? ale, moja panno! czy mnie po raz pierwszy widzisz? czy co?
Skwarski, poznawszy znać głos, skrzywił się nieznacznie, serwetę odwiązał od brody, potarł nieszczęśliwą łysinę, zawahał się, na żonę spojrzał, jakby pytał, co tu robić, i pospieszył Basi na pomoc...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/748
Ta strona została skorygowana.