dzieć ją, nigdybym nawet nie przypuścił tego wieku jaki mieć musi... tak jeszcze dobrze wygląda...
Na tém skończyli, gość pojął naostatek, iż go się pozbyć chciano, a że już był wysypał te wszystko z czém przyszedł, z nadzwyczajną, drażniącą zaprawdę czułością, począł żegnać. Jenerał nie chciał mu znać zostać dłużnym, bo odprowadził go do drzwi, pokilkakroć dziękując najserdeczniéj za grzeczność dla matki... dziękując za odwiedziny, za pamięć, za przyjaźń...
Pożegnali się z nadskakiwaniem ludzi, którzy nienawidząc się, radziby do pewnéj chwili danéj pozostać w dobrych stósunkach i wzajem siebie oszukać. Chociaż w istocie wiedzieli już pewnie oba, że dla nich nie były tajemnicą usposobienia wzajemne.
— A więc — na progu jeszcze szepnął Arsen Prokopowicz, pokłonię się za was Maryi Pawłownie, bo niezawodnie was wyprzedzę i opowiem jéj jak tu na prędce urządziliście w domu... pewnie tego będzie ciekawa...
Wejrzenia ich skrzyżowały się.
— Moglibyście oszczędzić Maryi Pawłownie trochę zniecierpliwienia, rzekł jenerał z pewną dumą, bo chociaż ja jéj to wytłómaczę i miałem carte blanche na wszystko... zawsze może jéj to być... nie miłém...
— O! Stanisławie Karłowicz! czyżbym ja kiedy chciał jéj lub wam najmniejszą uczynić... nieprzyjemność!!
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/77
Ta strona została skorygowana.