jednéj z największych ozdób, rzeki i wody, jakby na szyderstwo dając rynsztok, który się Pełtwią nazywa a jest tak wstydliwy, iż go trzeba przykryć i zamurować, aby zatrutem oddechem nie zapowietrzał miasta.
Co wspaniałe, to bez smaku... co piękniejsze, to gdzieś pochowane po kątach, zresztą ulice roztańcowane w różnych kierunkach, z wątpliwym brukiem, z fizyognomiami podejrzanemi. Uderza wszędzie ten zupełny brak smaku i jakby jego pogarda... jakieś opuszczenie, zdające się w przyszłość nie wierzyć, coś tymczasowego, niby obóz rozbity na prędce... który jutro burza roznieść może. Z wysokiego zamku widok piękny, cóż, gdy ta sina dal tak smutna jakby jaka niepewna przyszłość, — a na równinie ogromnéj prawie pusto...
Ze starych drzew jezuickiego ogrodu możnaby stworzyć coś bardzo pięknego, ale tuż groźnie, ponuro, wrażo patrzy Ś Jur i przeszkadza.
Łacniéj jest stokroć odmalować ten cmentarz krakowski niż wrzawliwą targowicę, która się Lwowem nazywa. — Oblicze miasta mieni się co chwila, a w rzeczy jest to embryon niedokończony; — co z tego wyrośnie, Pan Bóg wie jeden. Wszystko w dorobku... może być starosta albo kapucyn, przepyszna stolica lub straszna pustka i ruina. Nawet przewidująca znać, że tu nie ma po co się wciskać, koléj żelazna zatrzymała się sobie w polu, czekając, co to z tego będzie. Jest to impertynencya niedarowana.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/772
Ta strona została skorygowana.