z biedy. Dawniéj mógł on nawet konno jeździć i polować, ale dziś już musiał tylko mówić o koniach i myśliwskich swych dziełach wielkich...
Przekonawszy się szlachcic, iż miał do czynienia z człowiekiem, który wcale do rozmowę i znajomości skłonności nie okazywał, postanowił nudne przerwać milczenie. Z jenerałem wszakże rozmowę począć nieznanemu nie było łatwo. Olbrzym ziewnął, chrząknął, poprosił o ogień, otrzymał go, podziękował i na tém się skończyło. Upór ten zaciekawił go.
— Pan dobrodziéj do Lwowa? — spytał wreszcie.
— Tak jest, do Lwowa.
— O przenudnaż to droga z Krakowa, przenudna.
Na to nie było odpowiedzi tylko pół uśmiechu grzecznego.
— Wszystkie te, panie łaskawy, nowości djabła warte... a choćby i koléj żel zna. Zboże i woły wozić, zapewne, ale ludzi!!
— Ma pospiech za sobą.
— Komu pilno... Bywało — mówił podróżny — czwórka tęgich koni, człowiek jechał, jak chciał, wolno, prędko, sam u siebie w powozie gospodarzem...
Przerwał nagle.
— Pan dobrodziéj pewnie z za kordonu... nie tutejszy?
— Tak, nie tutejszy jestem — rzekł jenerał... który i kłamać nie chciał i wygadać nie życzył.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/778
Ta strona została skorygowana.