— Pewnie z rosyjskiego zaboru...
Stanisław pomyślał, że nie skłamie, a wiedział już, jak złą rekomendacyą jest w Galicyi nazwanie emigranta, odparł więc potwierdzająco.
Była znowu chwila milczenia.
— Panowie tam na ucisk narzekacie — odezwał się gruby — a ja powiadam, że tam jeszcze lepiéj jak u nas. Przynajmniéj demokracya ta i plebejusze znają mores, nie tak jak u nas, co to wszystko równouprawnione hałasuje, burdy robi i po gazetach brudy wywłóczy, uczciwych ludzi mażąc... Tu się teraz nikt nie ostoi cały...
— Za to w Rosyi — rzekł Stanisław — płaci sowicie demokracya moskiewska, któréj słowo w słowo toż samo wolno; a ta sobie nie żałuje...
Szlachcic sapnął, ręką się sparł na siedzeniu, przechylił wygodnie i mówił daléj.
— My tu panie z tą konstytucyą, mityngami, Smolką, gazetami, ludowemi zgromadzeniami chwili spokoju nie mamy... A gazety te! gazety! a redaktory te! śmieciuchy! mospanie, dałbym ja im, dał... Dawniéj, co się tam gdzie przytrafiło na wsi, nie wiedział bodaj sąsiad o miedzę, dziś mają, panie, korespondentów wszędzie, i głośniéj krzyknąć nie można, żeby zaraz nie wydrukowali. Z tą ich jawnością życie się staje niepodobieństwem. I to wszystko panie, kto? szewczuki, krawczuki, parobczaki od gnoju, jak słusznie nazwał
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/779
Ta strona została skorygowana.