wał jak najkorzystniejsze wyobrażenie o właścicielu. Była to jedna z najpiękniejszych, wykwintnych nawet kamienic, niedawno znać pobudowana znacznym kosztem i z dobrym smakiem — jakby z Wiednia przesadzona... Trafiwszy dosyć szczęśliwie na godzinę, pan Melchior Szarliński został przyjętym w saloniku do pracowni przytykającym, któremu chyba zbytek wykwintu i umeblowanie nadto wystawne zarzucić było można. Wszystko tu nowe było, świecące, modne, dobrane i czyniło mimowolnie wrażenie jakiegoś na wysoką stopę urządzonego publicznego lokalu. Można było sądzić, że tu nikt jeszcze nie żył, nie mieszkał, bo powszedni tryb życia w zimnym tym salonie żadnych nie zostawił śladów. Stoliki były jakby dziś ze sklepu wzięte, fotele i kanapy jakby wczoraj od tapicera... całość widocznie od razu stworzona harmonizowała we wszystkich częściach doskonale, lecz wiało od niéj jakimś chłodem, każącym się domyślać, iż dom ten nie miał przeszłości, że ona gdzieś w innym pozostała lub tuliła się na boku.
Drzwi otworzyły się i mężczyzna lat średnich, grzeczny, uprzejmy a znać nawykły do przyjmowania obcych i częstowania ich zdawkową monetą życzliwości powszedniéj, powitał przybyłego. Miał mu się czas jenerał przypatrzeć, gdy list czytał. Był to mężczyzna w sile wieku do pracy, z fizyogpomią okazującą rozwinięte władze umysłowe, spokojny, poważny, trochę
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/784
Ta strona została skorygowana.