oklepanych, grzeczności powszednich czuć było życzliwość i sympatyą poczciwą, może nawet nazbyt żywo się objawiającą. Ale pani Rozalia i hrabina nic nie umiały brać chłodno, trzpiotanie się ptaszkowate było w ich naturze... tysiąc razy może zawiedzione obie, każdą nową twarz witały z nadzieją, że w niéj znajdą jakąś istotę wyjątkową. Zapalały się łatwo a najczęściéj po tém zmuszone były rozczarowywać się smutnie i odboleć pierwsze wrażenia.
— Kochany jenerale — zawołała spiesznie sama pani — to darmo... my cię musimy tu wziąć w opiekę... Jesteś nam powierzony, to najświętszy obowiązek. Zrobimy ci znajomości, damy poznać tutejszy świat... Jesteśmy dobrze ze wszystkimi... Zobaczysz... wywiążemy się z tego gorącém sercem starych choć nieznanych przyjaciół. Tylko się już spuść na nas i bądź z nami jak w domu... Mój mąż, mój syn, ja...
— O mnie to mama zapomina — figlarnie przerwała hrabina — a! przecież i ja mogę się przydać na coś! choćby dla zaprezentowania jenerałowi wszystkich pięknych pań, których oczów strzedz się powinien.
— Pani — uśmiechnął się Stanisław — jestem stary żołnierz, ostrzelany i obyty z pociskami pięknych oczów, które na mnie patrzeć już nie będą.
— Da się to widzieć! — szepnęła kapitanowa...
— Ale na miłosierdzie Boże, ma foi! — zawołał gospodarz — nie tak obcesowo, moje panie, bo mi go
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/793
Ta strona została skorygowana.