a Ruś pokorna prosi się, żeby ją zjeść. Mówią, jak mają nas połknąć Polacy, lepiéj Moskal niech zje...
— Polacy ich przecie jeść nie myślą...
— Bo zębów nie mają! — rzekł Nizin — ale jakby Rusinów kto nie zjadł, to coby im z tego przyszło? Największego figlaby im wyrządził, ktoby państwo z nich stworzył... Na nowe gospodarstwo bez zasobu, bez tradycyi, bez siły... ciężkoby im się zebrać było. Oni téż czują, że sobą być nie mogą i mają dali pan rozum.
Podał rękę jenerałowi. — Do zobaczenia — rzekł — jeszcze się tu pewnie nie jeden raz spotkamy...
Pod wrażeniem tych niemiłych dwóch twarzy Stanisław zadumany przygotował się na obiad do Ropczyckich... Jakkolwiek krótko był we Lwowie, mógł już dostrzedz, że na zewnątrz cale nie widoczna, chorobliwa agitacya Rusinów, podsycana z zagranicy, tajemnie podkopywała tu przyszłość — przeciwko niéj nie czyniono nic, a kto wie, czy cokolwiek uczynić było można. Z dwoma zbyt przeważnemi siłami walczyć należało, z doskonałą organizacyą panslawistów, trzebiącą sobie drogi złotem, i z ciemnotą gminu, na który ona działała, znajdując pole łatwe i jakby dla siebie przygotowane. Panslawizm jako narzędzie miał w sobie, co podobne mrzonki najniebezpieczniejszemi czyni, myśl na pozór wielką i świetną. Na blask tego łuczywa dawały się brać ryby i same pod oszczep płynęły...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/799
Ta strona została skorygowana.