nemi oczyma historya pięćdziesięciu lat ostatka, cały szereg strat, zawodów, upadków, niepowetowanych szkód naszych... wszystkie odpadki ziemi, ludzi, tradycyi, wiary, szlachetności...
Tam szczerbił nas fanatyzm, z drugiéj strony rewolucya i utopie i mistycyzmy i monomanie chorobliwe... Każdy coś urwał, wykąsił, osłabił...
Wszyscy patrzyli a nie umiał nikt podnieść głosu i zawładnąć tłumami i rzec i pchnąć — Tam! Jak w oblężonéj twierdzy ściśnięta załoga, może choć w fałszywym kierunku rzucające się masy byłyby się na świat szerszy przebiły... szły kupki rozerwane i ginęły... ginęły...
Wśród tych marzeń o mrocznéj godzinie wieczora widział sam siebie także obezwładnionym, związanym, nie umiejącym sobie obrać drogi życia, widział matkę, cień Maryi Pawłownéj, Władka i smutną Michalinę. — Żyć tak bez celu, aby się dobić do końca? czyż to życie! Iść? dokąd? Godzić? nieprzejednane, zasypywać? przepaści? opuścić więc ręce i umrzeć? W szczęście dla siebie nie wierzył, pracy nie widział; ta, którąby był mógł podjąć, byłaby trudem Syzyfa...
Drżącą ręką szukać się zdawał rewolweru podróżnego... dzikiéj dogadzając fantazyi jakiéjś, gdy we drzwiach zjawił się służący ze świecą i listonosz z torebką skórzaną, który mu przyniósł pismo z Krakowa...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/804
Ta strona została skorygowana.