boleśnie mi przypomina ową noc w Warszawie, która była jakby przepowiednią upadku rewolucyi naszéj. Biada temu narodowi, który śmie niewinności poczciwego ludu, jego nieoświecenia, jego łatwych młodzieńczych namiętności nadużywać na podobne demonstracye... który psuje ludzi, aby swe mrzonki wcielił!! Biada i stokroć biada!
Kapitan zamilkł.
— Częstoż się podobnego rodzaju zabawki powtarzają we Lwowie? spytał jenerał.
— Dosyć — odparł Ropczycki, każde wybory, sejm, głośniejszy polityczny krok zwykle takiemi się manifestacyami poczyna lub kończy...
Wrzawa w ulicy nie ustawała, tłum, dążąc gdzieś do pewnych okien przeznaczonych na zagładę, przeciągał właśnie spokojną uliczką, a że mu się jasno oświecone okna dworu pp. Ropczyckich nie podobały, kilka epizodycznych kamyków padło w krzaki blizkie, szczęściem szyb nie dosiągnąwszy.
— Mości dobrodzieju — rzekł szlachcie jakiś zamaszysty, biorąc się w boki i stając przeciw okna — mości dobrodzieju! — to nic złego! Mówił mi młody... a on to się na tém zna, że to edukcya polityczna narodu. No! jeżeli się ma, panie wyedukować, trudno mu kilku szyb żydowskich skąpić... Che! che! che! dali pan zabawne!
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/829
Ta strona została skorygowana.