obiad nie pokazać, gdy po za nim zjawiło się dwóch ichmościów. Jeden z nich był także współredaktorem gazety z Petersburga, niemieckiego nazwiska ale Rosyanin tém gorętszy, iż musiał je okupiać patryotyzmem; drugi, maleńka figurka wysokim niegdyś urzędnikiem rosyjskim a dziś zagorzałym sławianofilem. Ci panowie natarli tak na drzwi i stojącego w progu Krakowianina, iż ten nie miał nic do wyboru, cofnąć się nie było sposobu, wszedł.
Jenerał, który go znał już z widzenia i reputacyi talentu, pospieszył na powitanie i zaprezentowanie.
Rosyanin Niemiec, którego możemy nazwać Blankenbergiem, był człowiekiem średnich lat, postawy żołnierskiéj, bo nawet pono czas jakiś w huzarach służył, rysów twarzy nie odznaczonych nieczém. Znać w nich tylko było mięszaninę plemion i przewagę krwi wielkorosyjskiéj. Wydatne kości, szeroka twarz, kwadratowa broda, trochę kose i głęboko osadzone oczy przy wygolonych policzkach nadawały ogółowi rysów coś urzędniczego. Uśmiech szyderski latał po ustach jak oręż ku obronie przygotowany. Bystro rzucił oczyma po osobach znajdujących się w pokoju, powitał bardzo grzecznie kniazia, zimniéj jenerała a najchłodniéj towarzysza broni, miejscowego redaktora, który, widząc to, szkiełko sobie w oko włożył, chcąc się wydawać straszniejszym, i ręce do kieszeni.
Ex-urzędnik a dziś sławianofil zapalony był mały,
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/854
Ta strona została skorygowana.