Arsen Prokopowicz widocznie chciał być bardzo pięknym i przyzwoitym dnia tego, udało mu się tylko zrobić karykaturę paryzkiego żurnalu.
Pomiędzy nią, wyglądającą jak posąg z tragedyi greckiéj, a nim, co nie mógł wynijść ze skóry poliszynella, była przestrzeń tysiąca lat i cała przepaść. Byli z innych wieków, z innego świata... z innego ducha i krwi. Jak ten człowiek mógł się ośmielić przemówić do tego żywego posągu? Był to Tatar, co od kumysu ust nie otarłszy, wdać się chciał w rozmowę z Medeą...
Medea powitała go chmurno... stał się pokornym jak zdeptany niewolnik...
— Marya Pawłowna pozwoli się w samotności nawiedzić? rzekł z ukłonem ironicznym.
— A zkądże Arsen Prokopowicz wie, żem ja samotna?
— O! pani! ja muszę o wszystkiém wiedzieć co się was tyczy. Wy wiecie z jaką oddawna czcią dla was jestem, jak mnie obchodzi najmniejsza drobnostka, która wam przyjemność lub przykrość przynieść może...
Ruszyła ramionami.
— Niewdzięczne rzemiosło! zawołała, puszczając dym z cygarety — wy wiecie, Arsenie Prokopowiczu, żem ja zepsuta i jestem kamiennym posągiem starym, który nawet kadzidła nie czuje. A są chwile, w których lubię być samą.
— Czy Marya Pawłowna mnie wypędza?
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/86
Ta strona została skorygowana.