— Nie koniecznie — słucham przecie papugi, gdy się nudzę.
— Bez litości.
— Mów o czém inném.
— O Stanisławie Karłowiczu?
— Zapewne... to byłoby najlepiéj, żebyś go się szanować nauczył...
Arsen Prokopowicz ramionami ruszył.
— Przyjechała matka jenerała... Byłem nawet tak szczęśliwy, żem ją na wysiadaniu przyjął pierwszy...
— Wierzę, iż to wam szczęściem się wydać musiało... Widzieliście ją?
— Miałem ten honor! Kobieta nie stara jeszcze... poważna bardzo, surowa... zamknięta w sobie... widać, że nieszczęście ją skamieniło...
Marya Pawłowna patrzała roztargniona oknem na ogród; milczała.
Co wam do nich? szepnęła...
— Nie mogąc kochać Stanisława Karłowicza, rzekł ponuro Arsen — muszę się z nim oswajać... zbliżam się umyślnie i służę mu dla was.
— Nie kłam... rzekła kobieta pogardliwie, nie tłum nienawiści — bądź szczerym... Nie będzie ci to do twarzy, bo masz naturę chytrą, ale mniéj mi się wydasz ohydny...
Arsen Prokopowicz zbladł.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/87
Ta strona została skorygowana.