bo nigdzie miejsca nie było, za co go najmocniéj przepraszam. Na nieszczęście coś mi upadło...
Malwiński patrzał osłupiały, widocznie zbierało mu się na gniew. Nieznajomy mówił ciągle słodko-szyderskim głosem.
— Gdybym śmiał, tobym, choć nieznajomy, czcigodnego pana prosił na gotową herbatkę z cytryną. Widzę po stole, że się trochę obiadowało i buteleczek oczyściło a po tém to nie ma jak z cytryną herbata.
Malwiński coś burczał, ale oczy miał już na herbatę zwrócone a z milczenia korzystając nieznajomy, nalał natychmiast... i ręką zapraszał do krzesła.
— Ale z kimże bo mam honor? — spytał Malwiński.
— A! panie! dosyć, żeśmy ziomkowie — odrzekł ów niebieskooki — tylko, jak to pam dobrodziéj z mojego akcentu już poznajesz pewnie, od małego dziecka żyłem w Rosyi, nabrałem złéj wymowy, język się złamał. Ale, panie, tu... (uderzył się po piersiach) ojczyzna! tu! panie! kocham ojczyznę!... choć po polsku kiepsko mówię...
Malwińskiego, poczciwego człowieka, ujęła ta ojczyzna, ścisnął go za rękę, uśmiechnął się i pierwszy łyk herbaty śmiało do ust przyjął.
— My Polacy — dodał — z pod rządu moskie-
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/914
Ta strona została skorygowana.