wskiego kochamy wszyscy tęgo naszę ojczyznę polską... o! panie! u nas wszystkiém... ojczyzna!!
Malwiński się uśmiechał...
— Bo to tak powinno być — dodał — a kto jéj nie kocha... tego niech djabeł porwie.
— Niech porwie — rzekł okularowy.
Wkrótce jednak westchnął.
— Państwo tu trochę pohulali? — zapytał, śmiejąc się.
— My? a! nie! tak tam, przy jedzeniu się trochę popiło, ale to na polskie łby fracha... kilka buteleczek w dobrém towarzystwie...
— A no, tak... widziałem, jak się ci panowie rozchodzili... a nawet para twarzy znajomych mi... dawniéj.
— Jakto? znajomych panu? zkąd?
— Kniaź Arusbek... z Petersburga i jenerał Zbyski.
— WPan ich znasz? — podchwycił nastraszony ostatniém nazwiskiem, które powinno było być tajemnicą, Malwiński. — Cytże, cyt!
— A! znam i wiem, że Zbyski tu pod cudzóm nazwiskiem — rozśmiał się człowiek w okularach.
Malwiński popatrzał nań, poprawił włosów, skręcił wąsa i zamilkł.
— Ja się nawet mocno zdziwiłem, zobaczywszy tu tego jenerała...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/915
Ta strona została skorygowana.