bierz się dziś w drogę, podróż cię może uspokoić, rozerwać, ja resztę biorę na siebie.
— Kochany Andrzeju, nie mogę na to pozwolić.
— Nie pytam o zezwolenie, jedziemy teraz do domu, aby się mama nie trwożyła o nas, wypogódź twarz, zapakujemy... jedź dziś... dziś.
— Nie mam po co jechać — odezwał się jenerał namyśliwszy — Znasz mnie... to dosyć. Jeśli się ktokolwiek odezwie o majątek Maryi Pawłownéj, nie chcę go, oddam... Naówczas zostaję przy szczupłych zasobach matki... ona się wyprzedawać nie może... Ja powinienem szukać zajęcia. Zaciągnę się do służby wojskowéj, we Włoszech, w Hiszpanii, na drugim końcu świata, gdziekolwiekbądź
— Tak? a matka?
— O! matka! — zawołał Zbyski — masz słuszność, ja muszę być z nią czy przy niéj, lecz czyż nie potrafię znaleść zajęcia... pracy?
— Nie rozumiem, po cobyś się miał zrzekać majątku Maryi, która cię umierając o to prosiła, abyś go wziął jako pamiątkę, jako fidei-comis...
— To prawda! lecz ta myśl, że będzie człowiek, co mnie o chciwość posądzi — nie, Andrzeju, raczéj ubóstwo niż cień podłości.
— Gdyby w tém była podłość — odparł kniaź — lecz dosyć — jedźmy, na roztrząsanie czasu mamy do zbytku... Uspokój się wprzódy.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/936
Ta strona została skorygowana.