Marya Pawłowna była wszystko straciła, nie żyliby tak w Wiedniu, a tam stali w pierwszym hotelu... Mnie wszystko opowiedział Arsen Prokopowicz... on tam był.
— No! Arsen! dobry mały! jak mówiliście — począł kniaź, ale my jego dawno znamy, jemu skłamać a nabałamucić to nic... Obiecuje dużo... zrobi mało. Z nim hulać dobrze, ale dzieci krzcić nie można... (przysłowie) — Ha! no! zobaczycie! Ja nie wiem wiele...
Zamaryn popatrzał długo nań.
— A wy kto taki?
— Ja? co wam z tego przybędzie, gdy się mojéj ojcowizny dowiecie — ja mały człeczek i nikomu nie znany...
Pokłonił się i zabierał do przejścia na swoje miejsce, Zamaryn kazał podać absyntu jeszcze, dobył cygaro i zabierał się do dalszych badań, gdy we drzwiach stanął Lohndiener... Kniaź wziął za kapelusz, skłonił się jeszcze raz i wyszedł ze służącym.
— Przypatrzyłeś się? spytał, temu jegomości, co mi się ukłonił.
— Dosyć.
— Poznasz go?
— Zobaczym, wejdę jeszcze na kieliszek likworu, to go będę miał, rzekł Lohndiener.
— Wejdźże, a co się tyczy człowieka, o którego mieszkanie kazałem ci się dowiedzieć, ja ci już powiem
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/952
Ta strona została skorygowana.