przybył Jerzy, siedział od dwóch dni rotmistrz... Już o godzinie trzeciéj obiad podawać miano, gdy wcale niepokaźny ekwipaż, końmi zasapanemi zaprzężony, śmiał przed ganek zabiedz a z niego wytoczyło się coś okrągłego w futrze i od przedpokoju tak zahałasowało nieprzyzwoicie, iż Jerzy, oburzony tém sans façon w takim poważnym domu, zszedł aż zobaczyć, co za śmiałek wkroczył tu tak zuchwale.
Był to exadjutant Malwiński. Na widok jego hr. Jerzy przybrał ów ton urzędowy, grzeczny a odpychający i nie dając się ująć szczebiotliwym wynurzeniom czułości, szacunku itd., poprowadził go na górę... prawie nie mówiąc słowa.
Ojciec przechadzał się po salonie a matka i panna Aniela siedziały przy okrągłym stole, rotmistrz zaś Mierzwiński w halstuchu wysokim i granatowéj węgierce z nieodstępującą go nigdy wstążeczką Virtuti militari przypatrywał się przez okno ogrodowi, gdy Malwiński w surduciku krótkim mocno od futra powalanym wpadł do salonu ze zwykłą sobie hałaśliwością. Trzeba wiedzieć, że rotmistrz, który był jego towarzyszem broni, wcale go nie lubił, nazywał bałamutem, szaławiłą i pustakiem i wszystkim jego mowom prawie zaprzeczał. Zobaczywszy gościa miejscowi wszyscy choć grzecznie go powitali, znać, że nie do zbytku byli mu radzi. Wpadł jeszcze w porę obiadową a obiady familijne
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/964
Ta strona została skorygowana.