wskórasz u mnie... Te czasy wyzyskiwania nas w imię ojczyzny minęły...
— Panie hrabio, odezwał się Malwiński — wcale téż tu o co innego idzie i radbym poufnie pogadać, bo to rzecz bardzo delikatna...
— Tam do licha! pieniędzy chce pożyczyć na opłacenie landszafty! rzekł sobie w duchu hrabia...
— Za pozwoleniem, odezwał się czerwieniąc rotmistrz — czy kolega mnie chcesz ztąd wygnać? Cóż to? poufnie? poufnie? w cztery oczy? co? nie jestem godzien! No — to pójdę.
Malwiński się zerwał i pochwycił go w pół.
— Rotmistrzu kochany... wstęp ten tylko był przestrogą, że rzecz między nami zostać musi — nic więcéj! Obraziłbyś mnie i zmartwił, gdybyś wyszedł.
— No! zostań! mruknął hrabia, co bo zaraz się pérzysz!
— Ja się nie pérzę!
— No! to siedź... Mów panie Malwiński, z nas tu nikt nie zdradzi.
— Rotmistrz pewnie znałeś w wojsku pułkownika Zbyskiego...
— Hę? — odparł Mierzwiński, Zbyskiego? jakżeż nie? Znałem go — bardzo dobrze, mężny żołnierz, stateczny człek, nie żaden pędziwiatr i samochwał..
— Jak ja? spytał Malwiński.
Rotmistrz zmilczał.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/969
Ta strona została skorygowana.