— Do nóg upadam...
Hrabia przeprowadził do salonu gościa a że tam saméj pani nie było, poleciwszy pożegnanie jéj hrabiemu, Malwiński zabrał się do wyjazdu. Konie jego oddawna marzły na dworze.
Hrabia Jerzy nie wyszedł także na pożegnanie. Zobaczył tylko z dziedzińca, ruszywszy Malwiński, że rotmistrz ubrany w swój siny płaszcz, gotów do drogi, stał koło stajni i pomagał zaprzęgać, tak mu pilno było Mierzwin opuścić. Skłonił się jadąc i posłyszał tylko dwa razy powtórzone:
— Pędziwiatr! pędziwiatr!...
W tydzień potém przypadały imieniny pana hrabiego, obchodzone zawsze bardzo wystawnie. Gospodarz, mający wielkie w obywatelstwie zachowanie, z całego Księstwa odbierał powinszowania i zjeżdżało się doń mnóstwo osób z uszanowaniem. Na ten dzień nie żałowano nic, aby okazale wystąpić a nadewszystko z tym pańskim szykiem, z tą prozopopeją, którąśmy z zagranicy chwycili. W dawnéj Polsce wspaniale bywało bardzo ale razem serdecznie i po bratersku, po ludzku; po europejsku teraz błyszcząco jest a chłodno. Występ ten jest cały na zewnątrz, na okaz a najczęściéj serca w niém nie ma.
W Mierzwinie tego dnia, na wieczór szczególniéj zebrało się z półtorasta osób, kobiet strojnych niezmiernie, kosztownie poubieranych laleczek, mężczyzn
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/975
Ta strona została skorygowana.