z daleka, jeszcze chłodniejszym ukłonem pozdrowił przybyłego, hrabina skinieniem głowy ledwie. Inni goście przestrzeżeni znać wcześnie... rozpryśli się. Z zimną krwią, nie pojmując, co mogło być powodem takiego lodowatego przyjęcia, jenerał zniósł je, trzymając się już starego kasztelana, który, choć ślepy i zmęczony i nie bardzo uważny na to, co się w koło działo, postrzegł wszakże, iż jego klient nie tak został w towarzystwie gościnnie powitany, jakby się on mógł spodziewać. Próbował go zapoznawać z różnemi osobami, spotkał we wszystkich tę mroźną grzeczność odpychającą.
Zgryzł się stary a pozostawiwszy ma chwilę jenerała na ucinanéj z jakimś agronomem rozmowie, zbliżył się do hrabiego. Nim miał czas go zainterpelować, gospodarz uchwycił już pod rękę starego i na bok odprowadził.
— Kochany kasztelanie! — rzekł — wy z waszą dobrocią — zawsze siebie i drugich narażacie.
— Co? co? spytał nieco głuchy już stary... co takiego?
— Na cóżeście się podjęli tę figurę tu wprowadzać?
— Tę figurę? — zawołał kasztelan — tę figurę! co hrabiemu takiego...
— Ale mój kasztelanie — szepnął na ucho hrabia — chodzą o tym Zbyskim takie wieści — enfin, cela suffit.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/977
Ta strona została skorygowana.