— Dla czego? spytał zdumiony Zbyski.
— Bo mi to potrzeba wiedzieć.
— Owszém, wiem, o kim pan mówisz... rzekł zapytany — jest to Rosyanin, szpieg i łotr, jakich mało, osobisty mój nieprzyjaciel, który mi zatruł życie i uposiadł się na mnie...
— A no! teraz wszystko jasne! zawołał Mierzwiński — tego pędziwiatra, dudka na plewę wziąć łatwo.
— O cóż to idzie, panie rotmistrzu?...
— Ale nic, nic już... tylko że Malwiński kiep... a o tém to ja dawno wiedziałem...
Chciał już odchodzić, gdy jenerał mocno rozciekawiony, zatrzymał go, zaklinając na wszystko, aby mu się wytłómaczył. Rotmistrz wyspowiadał się, nie tając dłużéj. Serdecznym uściskiem milczącym wypłacił mu się Zbyski.
— Widzisz asindziéj, leżało mi to na sercu, musiałem dotrzeć i zbadać, odezwał się rotmistrz... Malwiński niech się z desperacyi powiesi, kiedy chce...
Zbyski po krótkiém zawahaniu wniósł, by pojechać do niego. Już mu nie szło o dalsze poznawanie kraju... tylko o oczyszczenie się przed człowiekiem, który tak lekkomyślnie uwierzył niepoczciwéj potwarzy. Tego dnia jednak nie puścił ich kasztelan od siebie i spędzili wieczór w towarzystwie jego i córki, osoby, która, poświęciwszy się ojcu cała, żyła czytaniem,
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/985
Ta strona została skorygowana.