— Jeśliś pan ciekawy, odezwał się kupiec, mógłbym mu służyć za przewodnika. Znam Poznań dosyć dobrze... ale, jeśliś pan widział katedrę i kaplicę królewską, kościoły, pomnik Mickiewicza, nie wiele zostaje do widzenia.
— Sąż zapewne polskie domy? spytał Zbyski, bo zwykle szlachta nasza miewała dwory swe w mieście i na zimę zjeżdżała..
— O tych ja nie wiem, odparł kupiec. Zdaje mi się wszakże, iżbyś ich tu pan nie znalazł. Ze szlachty nie ma prawie nikogo, mieszczaństwo samo walczy z niemczyzną... Panowie uciekli i siedzą po wsiach. Na karnawał przylecą czasem na kilka balów we własném kółku i wracają co prędzéj na wieś. Dla tego może miasto już tak zniemczało... Nie ma komu prócz ubogich i pracowitych ludzi stać w obronie polskiéj sprawy a ci nie wiele mogą.
Powozu pan nie zobaczy pięknego... chyba gdy zajeżdża na chwilę do hotelu... Smutno tu panie... smutno... coś nakształt cmentarza, na którymby się nowe miasto budowało... Ale ono jeszcze nie całkiém wyrosło... a stare szczątki wyzierają z pod spodu...
Nigdzie słabość naszego społeczeństwa wydatniejszą nie jest jak tutaj... Wśród téj walki z niemczyzną o własne śmieciska... bój skryty w łonie jednego obozu, coby się cały złączyć powinien w obronie ognisk domowych... bój, w którym jedna strona wyciąga rękę
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/996
Ta strona została skorygowana.