ku nieprzyjacielowi, ażeby mu dopomógł zgnieść brata dla tego, że inaczéj myśli i chce swéj myśli być panem.
Kupiec wskazał mu z uśmiechem bibliotekę Raczyńskich, z któréj obdarowane miasto wypędziło potomka tego, co je obdarował; pokazał mu ludzi, których cięższy jeszcze los spotkał niż bibliotekę. Co krok biło coś w serce jakby ostrzem sztyletu...
Wśród tych oględzin jenerał podał rękę kupcowi, pożegnał go, nadto mu oczy zachodziły mgłą łez jakichś, nie mógł już patrzeć dłużéj. Tego, co widział, dość mu było. Milcząc zabrał swój tłumoczek i pojechał na koléj czekać na pierwszy pociąg do Berlina...
Na stacyi poprosił po polsku o szklankę wody z cukrem a że obok stał pruski wojskowy, kelner odpowiedział mu po niemiecku, iż języka polskiego nie rozumie. Wyrzekł się więc wody i rzucił co prędzéj do wagonu, aby zapomnieć, że był w Poznaniu...
W istocie jest to już dziś tylko Posen.. Na dnie jego kilka poczciwych dusz cierpi i krwawi się widokiem tego upadku, ale co pomogą ręce załamane, piersi rozbolałe i oczy wypłakane... Niemiecki wóz, wiozący bóstwo Juggurnaut... druzgocze kołami leżące na gościńcu tłumy... Na wozie ma jechać cywilizacya, torując sobie krwawym mieczem drogę...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/997
Ta strona została skorygowana.