wiedział — potarł czoło, pochodził po pokoju i dodał siadając a bijąc mnie po kolanie.
— Wielkich rodzin, wielkie obowiązki!
— Wszystkich ludzi, kochany Prezesie —
Uśmiéchnął się —
— Wy tych naszych obowiązków nie znacie.
— Przyznam się, że nie pojmuję, jakiebyście mieć mogli wyłącznie?
— Obowiązki względem pięknego imienia i świetnéj przeszłości. Jestto spadek, którego marnować grzech wielki.
— Należy go powiększyć prawdziwie wielkiemi czyny — dorzuciłem.
Prezes znowu się uśmiéchnął litościwie.
— To nic, rzekł, ale przelać trzeba imie i pamiątki komuś, aby niezgasły.
Rozśmiałem się, — zawsze ci Prezesie syn w głowie.
— A gdybym go miał?
— Będziesz go mieć!
Spójrzał mi w oczy — jakby mówił —
— Co to jest?
— Zięć a syn, dodałem, to prawie jedno.
Prezes począł świstać i ruszać ramiony.
— Gdyby był Zagroba! rzekł cichutko —
— Prezesie! Prezesie! zawołałem — proś Boga aby był uczciwy człowiek, aby z nim Anielka była szczęśliwą, nie żeby był Zagroba.
— Waćpan mnie nigdy niezrozumiesz...
— Aż nadto cię pojmuję — ale na miły Bóg
Strona:PL JI Kraszewski Zagroba.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.
48