Strona:PL JI Kraszewski Zagroba.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.
37

— Już tym o których mowa, nic po twojém współczuciu.
— Nie wzbudzaj próżnéj ciekawości, opowiedz lepiéj.
Doktor zaczął.
„Lat temu kilka mieszkałem jak wiesz w Kijowie i dość byłem tam wzięty. W kilku domach stałem się przyjacielem i gościem codziennym, niejako członkiem rodziny — Do tych kilku domów policzyć potrzeba państwa Zagrobów. Nie wiem ja, bo to wcale rzecz nie moja, czy to familia jaka dawniéj sławna a dziś podupadła, to wiem, że niewidziałem w poczciwych z resztą ludziach większéj dumy rodowéj, jak u nich.”
— Może to być stara, dobra rodzina szlachecka, ale nie więcéj, odparłem.”
— I ja myślę, bo nazwisko niesłychane! Cóż powiesz na to, że Zagrobowie mieli się za najstarszą szlachtę w swoim powiecie, za szczątek potężnego rodu, za coś nad ludzi wyższego. Poczciwe z resztą ludziska, ale z téj strony kompletnie śmieszni. Nauczyłem się był ich illustracji familijnych na pamięć, żałuję że mi z głowy wywietrzały. Jeden jakiś tam Kasztelan, jeden Sufragan, dwóch panów Starostów, jakiś Pan Generał, odzywali się w każdéj rozmowie. Portrety ich mieliśmy w jadalnéj sali. Stary mój zacny Zagroba uważał się za potomka wielkiéj krwi i jak to szlachcicowi polskiemu łatwo, mawiał często że z trzema królewskiémi rodami jest spokrewniony przez kobiety. Dow-