Strona:PL JI Kraszewski Zając jedynak from Łowiec 1879 No 2 part3.png

Ta strona została uwierzytelniona.

Niepamiętam oprócz Białowiezkiej puszczy, dobrze mi znanej, bogatszej Flory nad Romanowskich lasów. Białowieża wszakże wyniosłością swych drzew i ich ogromem przechodziła wszystkie, jakie mi się w Europie widzieć zdarzyło.
Oprócz p. Wiktora całe sąsiedztwo niemal równie myśliwskie było, jak on, Jasińscy, Szlubowscy, Frankowscy zapraszali na łowy i zjeżdżali się na nie. Całemi dniami albo się nie zsiadało z konia lub stało na przesmyku. Mnie się na takiem stanowisku nie nudziło nigdy, bo na najgorszem nawet oglądając się, można było zawsze znaleść coś ciekawego, to bardzo malownicze drzewo, to dziwnie urocze światła i cienie, to obok i pod nogami rośliny do zielnika, a osobliwsze mchy i grzyby.
A tam w dali — psy też muzyką swą ucho ciągnęły.
Wówczas już uchodząc za kawał literata, nie mogłem się dorobić reputacyi myśliwca. Wuj był dosyć pobłażającym, ale Jasińscy nielitościwie sobie żartowali z nowicyusza. Nie miałem też pretensyi jadąc do Rozwadówki na polowanie do nich razem z wujem i licznem towarzystwem, aby mnie na dobrem postawiono miejscu.
Było to jesienią — pan Roch nas rozstawiał i rzucił mnie na stracone imię u samego skraju lasu na ścieżynie.
— Zmiłuj się tylko do ptaszków nie strzelaj, nie zaśnij i nie zchodź z miejsca, aby cię kto nie postrzelił.
Miałem nie tylko fuzyę, ale i torbę, a w torbie bodaj tomik Schillera z Oblubienicą z Messyny. Intrygowały mnie w niej Chóry daleko więcej niż zwierzyna, która na mnie wyjść mogła. Postawiwszy więc strzelbę zacząłem czytać, ale rachowałem źle zabierając się do Schillera, żywy las więcej jeszcze mnie swą poezyą nęcił, niż dramat jego — Oblubienicy trzeba było dać pokój. Przelatywało ptactwo, szumiały