Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakaś ręka z ciemności pochwyciła konie, a inne tuż do wozu już się brały. Wśród nocy nic nie widać było, tylko jakieś postaci migały ze wszech stron, otaczając podróżnych do koła. Natychmiast na bliższych dano ognia, sługa, pan i woźnica lice ściągnąwszy, poczęli się odstrzeliwać. Hałas i wrzawa powstały okrutne.
Wpośród nich rozeznać było można i jęki, bo dwóch ludzi osunęło się na ziemię po wystrzale, a podróżny pistolet drugi dobywszy, szablę też trzymał w pogotowiu. Napastników liczby dojrzeć nie było podobna, ale się roili, bo gdy dwóch padło pod wóz ranionych, tuż skoczyli inni. Dano do nich ognia powtórnie, i znowu z krzykiem się zbóje odrzucili precz na chwilę, ale położenie było ciężkie, bo nabijać w nocy ani czasu, ani możności nie mieli, a tu rwano bryczkę zewsząd i siła widocznie przeważająca napastowała. Podróżny wszakże nie tracąc przytomności, płaszcz zarzucił na rękę i szabli dobył z pochwy, gotując się do obrony, gdy jakby Opatrzność sama czuwała nad nim, z dala ozwał się głos donośny na drożynie, zdający dodawać otuchy. Z razu nie można było wiedzieć jeszcze czy nie zbójom posiłek przybywa... ale ci odskoczyli od wozu spłoszeni i puścić się chcieli w las, gdy szlachcic nie mogąc wytrzymać palnął za nimi, sługa też, a