Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

od wilgoci. Szpalery niektóre nie obcinane poodrastały.
Czokołd patrzał smutnie.
— Wiesz co, panie stolniku, odezwał się: jużci nie można powiedzieć, żeby ogród wasz był zupełnie zapuszczony, ale ręczę, że za tego co go zakładał inaczéj wyglądał.
Poszli daléj.
— A altana? zapytał patrząc w głąb szpaleru Czokołd.
— A to doprawdy osobliwość! krzyknął gospodarz: zkądże waćpan wiesz, że tam była altana?
— Bo zawsze, wiekuiście w takiéj ulicy na końcu altana być powinna.
— No... graby poschły, więcem ją wyciąć kazał, rzekł stolnik.
— Szkoda! mruknął rezydent.
Doszli wreszcie do granicy ogrodu. Po za nim widać było wieś i kościołek i cmentarz. Czokołd się w nie wpatrzył długo, nieznacznie otarł łzę, ale odwracając się potém do stolnika z oczyma rozpłomienionemi, zawołał nagle:
— O! gdybym ja tu u waćpana był na rezydencyi, mości stolniku, caleby to wszystko inaczéj wyglądało. Nie dopuściłbym ogrodu do ruiny, musiałbym go doprowadzić do dawnego stanu.
Stolnik, który pamiętał opozycyę żony, zamilczał.