Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ha! ha! rozśmiał się szlachcic: widzę, że po téj zapowiedzi zlęklibyście się takiego wścibskiego rezydenta. I macie słuszność. Jam się na tę funkcyę nie zdał. Na rezydenta trzeba innéj natury... miękkiéj, pokornéj, cichéj, posłusznéj, gdy we mnie, dodał bijąc się w piersi, stary diabeł siedzi.
— Dla czegoż diabeł? szepnął stolnik.
— Bo widzicie, rozśmiał się dziko Czokołd; gdzie się on raz rozgości, już go i święcona woda, i łzy, i modlitwa nie wykurzą. Objąwszy posessyę...
Machnął ręką i ruszył z miejsca, Cieszym poszedł za nim, a gdy szli, rzekłbyś, że stolnika oprowadzał Czokołd nie przeciwnie. Napełniało to zdumieniem gospodarza.
— W istocie, rzekł po chwili, te ogrody wszystkie być muszą jednakowe, kiedy pan tak się tu dobrze oryentujesz, gdzieś nigdy przed tém nie bywał.
Czokołd począł się śmiać szydersko, złośliwie, jakby w istocie w nim siedział ten szatan, o którym dopiero co mówił; ale ten śmiech był nienaturalny, przykry do słuchania, przerażający. Potém jakby się z sił wyczerpał, zamilkł; a gdy doszli do domu, prosił, aby mógł spocząć u siebie w oficynie, na co gospodarz zmęczony z wielką się zgodził chęcią. Pobiegł co najprędzéj do żony.