Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz rano wszyscy jeszcze spali w domu, oprócz czujniejszéj czeladzi, gdy Czokołd, który niemal całą noc przechodził nie śpiąc po swéj izbie — co sąsiad jego pisarz ze strachem słyszał i posądzał go nawet, że chory być musiał — wysunął się z oficyny. Ranek był kończącego się lata piękny acz chłodny, niebo wypogodzone, jasne, cisza dokoła uroczysta i tęskna. Z twarzą pooraną marszczkami, zmęczoną, wyrwał się ów gość z mieszkania, obejrzał po pustym dziedzińcu i wyruszył najprzód do ogrodu, w którym wczoraj był z gospodarzem. Tym razem jednak szedł z wolna, przypatrywał się pilniéj, stawał, badał, ruszał ramionami, głową potrząsał i dziwnie zdawało go się wszystko co widział obchodzić. Szukał pewnych miejsc żywo, potém stał w nich długo.. niecierpliwość i gniew zaczerwieniły mu twarz.. Po przechadzce téj dziwacznéj, wyszukał furtkę, która była zarosła krzakami, tak że trudno ją było odkryć nieznającemu miejsca, i znalazłszy zabitą na głucho, targnął nią kilka razy, jakby myślał wywalić. Rozmyślił się wszakże i nizki płot przeskoczywszy wyszedł w pole.. Ścieżka pod ogrodem prowadziła do wsi; właśnie nią ludzie szli do roboty w pole, spotykał więc ich co chwila, kilku starszych uważnie mu się przypatrywało.. ale poszli. Byli to snadź opó-