źnieni i najmniéj pilni, bo daléj ku wsi na dróżynie nikogo widać nie było.. Zaczynały się ogrody i chaty, rzędem stojące jedna za drugą. We wsi całéj, jak zwykle dni letnich, nie było już prawie żywéj duszy, prócz kilku starców i kupki dzieci bawiących się w piasku. Co tylko siły miało wyszło z kosą, z sierpem, z grabiami. Wyrostki nawet wyciągnęły za rodzicami.
Pusto więc było w ulicy, którą z wolna przechodził Czokołd, zdając się kierować ku cmentarzowi i kościołkowi. Gdzieniegdzie leniwe psisko, leżąc na przyzbie, zaszczekało podnosząc głowę i zwinięte w kłębek spało znowu.
Na cmentarz staremi lipami otoczony, okalający kościołek, wiodła murowana brama, zamknięta wrotami już porozpadanemi, które na pół były otwarte. Od dawna tu już nie grzebano umarłych, bo nowe cmentarzysko przeniesione było daléj. Tu tylko stało wśród traw, chwastów i krzewów poplątanych, kilka starych krzyżów i pomników na pół rozwalonych. Z pod nich dawniéj zasadzone kwiaty, zdziczałe, biedne, wybijały się walcząc ze zwycięzkiemi autochtonami, łopianem i pokrzywą. Na cmentarzu było tak samotnie i pusto jak we wsi, proboszcz ranną mszę odprawiwszy już był też w polu, organista w ogrodzie i kontrabandą krowa ostatniego pasła się w kącie, zakryta gałęźmi drzew. Czokołd przystanął w bramie, oczyma szukał ścieżki, a nie znalazłszy jéj, posunął się przez zarośla ku kupce gruzów szeroko rozpadłych.. Był to widocznie stary jakiś zapomniany grobowiec, który powoli zaciekając zgnił i obalił się.. Runął z niego kamień z napisem na ziemię i nikt go nie podniósł. Sklepienie grobu zawaliło się i poszczerbiło, i w czarnym otworze, po nad który zwieszały się gałęzie ożyn, dostrzedz było można resztek trumien przegniłych. To zaniedbanie
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.