Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

żona, ty wiesz, to jéj córka... jéj córka.
Stara wlepiła w niego oczy poczerwieniałe, zaognione i wpatrywała się jak w tęczę. Ten mówił daléj z gorączkowém uczuciem:
— On sam mnie tu zaprosił, wciągnął... złożyło się... przybyłem. Chciałem raz nim zdechnę zobaczyć te miejsca, odwiedzić groby i popłakać.
— Ale się nie mścić, bo tego i Bóg zakazał i za późno. Na tamtym już nie potrafisz, bo on stanął przed sądem i osądzony, a cóż winien ten i ona... córka tamtéj?
— Strasznie do niéj podobna, przeląkłem się gdym ją zobaczył, Horpyno. Te same oczy, mowa, głos, postawa, i ta sama płochość kobieca, i ta sama w sercu zdrada.
— No, dość! nie smagaj się temi słowami! przerwała baba. Zapomnij, a mów mi, co ty robisz? co z tobą się dzieje? czyś szczęśliwy?
— Cha! cha! rozśmiał się Czokołd. Szczęśliwy! ja szczęśliwy! Tyś powinna wiedzieć stara, że tylko ci na ziemi bywają szczęśliwi, co się do niczego nie przywiążą, a wszystko zapomnieć umieją. A ja pamiętam od dzieciństwa nawet każdego klapsa, którego w pieluchach dostałem, i serce mam mściwe, i gniew niewygasły.
— No, to jedź ztąd, jedź gdzieś siedział daleko, a nie kręć się tu, gdzie do ciebie groby i ziemia mówić będą, abyś się mścił, gdzie stare nienawiści odrosną.
Czokołd zmilczał, popatrzał na starą Horpynę i dobył worka z kieszeni; ale nim go rozwiązał, wstrzymała jego rękę namarszczona i gniewna kobieta.
— Co to ty myślisz, téj co cię swą piersią karmiła dać jałmużnę? Spojrzałeś na zgrzebną koszulę i zobaczyłeś w niéj nędzę! Porzuć ten worek, ja nic nie potrzebuję... Nędza moja dobrowolna pokuta, przystała zgrzebnina starości i