Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

słowa nie powiedziała sama pani; przypatrywała mu się ciekawie z boku, nie zaczepiała go, ani mu się sprzeciwiła. On dla niéj był uprzejmy, choć powoli przez tę grzeczność nieznajomego jeszcze człowieka jakieś dziwne przebijało się szyderstwo.
Trzeciego dnia po południu, gdy wszyscy siedzieli w ganku, a Pawełek latał po dziedzińcu zawsze jeszcze w nowym stroju węgierskim, na drodze ukazał się powóz. Nim go kto zobaczył, domyśliła się już pani domu, że to sąsiad, pan szambelan, i ruszyła chcąc się, jak mówiła, trochę ogarnąć.
— A! dałabyś bo pokój, odezwał się czule Cieszym: jesteś zawsze piękną... stroju ci nie trzeba.
— Proszęż cię, daj mi pokój, ja wiem co robię, kwaśno ofuknęła Teklunia. To człowiek z wielkiego świata, co on sobie o nas pomyśli!
Stolnik umilkł, Teklunia wybiegła jeszcze ruszając ramionami na to zuchwalstwo, z jakiém mąż śmiał jéj rady dawać, a karetka zajechała przed ganek. Wysiadł z niéj istny Francuz dworu Ludwika XVI, wytwornie ubrany, wyperfumowany, piękny, zręczny, a nawet odmłodzony jeszcze. W istocie wyglądał ledwie na dwudziesto­‑kilkoletniego młodzieńca, choć o wiele był starszym. Strój dowodził, że obyczajów wiejskich bynajmniéj nie znał; wydawał się w nim bowiem do przesady śmiesznym, mimo przyzwoitego tonu i maniery. Czokołd w kapocie, stolnik w węgierce wyglądali przy nim bardzo dziko.
Wysiadając gość rzucił okiem jakby kogo szukał, policzył przytomnych, i bardzo uprzejmie powitał ucieszonego odwiedzinami gospodarza. Czokołda także, który mu się ironicznie przypatrywał, pozdrowił.
Niebawem też, niewiele czasu wyszafowawszy na ubranie, z przyczesanemi tylko włosami i narzuconym szalem wyszła piękna pani. Po-