Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

strzegacz pilny wszystkiego co się tu działo, szlachcic na uboczu siedzący, uważał nagłą zmianę humoru Tekluni i wyrazu jéj twarzy, młodzieńczo uśmiechniętéj. Kobiecina była zmieszana, drżąca, ale wesoła, ucieszona widocznie. Szambelan także wlepił w nią zachwycone oczy. Jego strój a jéj uśmiech były w pewném pokrewieństwie. Zdało się, że niepomiernie podobać się sobie chcieli i wdzieli co mieli najlepszego. W istocie Teklunia wiedziała, że jéj twarzyczce zawsze pięknéj, z tą illuminacyą wesela było stokroć jeszcze piękniéj, stawała się zachwycającą. Szambelan nie mógł od niéj oczu oderwać, a Czokołd patrzał znów na tę scenę, któréj mąż, jako mąż całkiem zaślepiony, nie widział wcale — z bolesnym wyrazem jakby odnowionego, znanego mu dawno dramatu.
Kobyliński prawie równie wydawał się szczęśliwy z szambelana jak jego żona. Sadzał go z troskliwością, ugaszczał i pieścił jak zepsute dziecko. Słowem, gdyby nie chmurna twarz zakrytego w ciemniejszym kątku Czokołda, wszyscyby tchnęli tylko radością z siebie i zapomnieniem całego świata. Zapomniano o nim bowiem tak dobrze, że nawet szlachcica, który się zasunął głęboko, nie widział nikt, ani go zaczepił.
Białe ząbki gosposi co chwila błyskały z różowych ustek otwierających się jak kwiatek do słońca. Niespokojna miała coś ciągle do poprawiania we włosach, na sobie, a szambelan zaczął też śliczną bielutką rączkę jéj podziwiać, która żadną pracą nigdy się nie skalała. A była maleńka, pulchniutka, pełna dołków kształtnych i jak wytoczona z kości słoniowéj. O niéj też właścicielka coś wiedzieć musiała, równie jak o drobnéj nóżce, która bez koniecznéj potrzeby to się wysuwała na podłogę, to cofała kapryśnica, aby do niéj tęskniono. Dodawszy do tego ruchy i kołysania umiejętnie obrachowane wspaniałéj kibici, wnieść łatwo, że głodny na wdzięki