Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

sztorze, potém wyszłam za mąż i nie widziałam wcale świata ani ludzi, alem o nich słyszała wiele.
— Złego?
— Tak jest.
— Pewnie od starych pań, które w późniejszym wieku widzą to czarno, co żyjąc za młodu widziały różowo.
— Ale dosyć, żem się nauczyła nie wierzyć nikomu.
— Ponieważ nie ma wyjątku, więc pod wyrok skłaniam głowę i milczę.
— Nie, ja muszę od pana to dziś usłyszeć. Jaka to miłość, o któréj pan wspomniałeś, wydała mu się teraz jedyną, możliwą, czy miłość Boga, czy bliźnich, czy...
— O! pani mnie ma za nadto cnotliwego. Ja myślałem nie o miłościach, ale o miłości.
— Więc dla kogo?
Natarczywa była strasznie piękna pani, tak, że szambelan namyślał się co odpowiedzieć, i ważył czy mu to ujdzie. Przypomnienie pierwszego poznania i długiéj owéj rozmowy inauguracyjnéj dodało mu odwagi.
— Wyznanie moje musi być poprzedzone przedmową, rzekł: inaczéj stałoby się niezrozumiałe. Są różne miłości na świecie, są nawet jednéj rodzaje wielorakie. Miłość czasem wyrasta z długiego obcowania, niekiedy z jednego błysku oka się rodzi. Do téj ostatniéj przyznać się trudno... a taką byłaby właśnie ta jedyna możliwa, bo gdybym kochać się mógł, to chyba w pani, którą drugi raz w życiu mam szczęście widzieć.
Biała twarzyczka oblała się rumieńcem kraśnym, ale wcale nie przybrała groźnego wyrazu; spuszczono oczy na chustkę i cichy głosik się odezwał:
— To komplement.
— Wolno tłómaczyć jak się podoba, byle się nie gniewać.
— A za cóżbym gniewać się miała? spytała Teklunia. Wszakże czystą miłością, braterską, wolno kochać zawsze każdego.
Mówiąc o téj wielce w XVIII wieku ulubio-