nią, a stolnik przodem poszedł, cała zarumieniona zbliżyła się do rezydenta jejmość i szepnęła mu na ucho:
— Kłaniaj mu się asindziéj odemnie.
Czokołd odwrócił się zdumiony tą śmiałością kobiety, która go brała za pośrednika, nie poznawszy nawet lepiéj czy się do téj roli godził; uśmiech ironiczny skrzywił mu usta boleśnie i rzekł:
— Bardzo chętnie, nie zapomnę!
Wychodząc na ganek miał twarz posępną, takim napiętnowaną wyrazem, że Kobyliński spostrzegłszy go skrzywionego, zawołał:
— Może wam ta podróż nie na rękę, to zostańcie.
— Ale i owszem, owszem! rzekł Czokołd: lubię się włóczyć.
— A cóż wam jest?
— Nic mi nie jest panie stolniku, na twarz nie zważajcie, pisze na niéj często diabeł ogonem, kaduk wie co.
— Przecież to zwierciadło duszy.
— No tak, ale swawola i po weneckich pisze zwierciadłach.
Zatém pojechali. Droga była niedługa, a byłaby znacznie krótsza na wprost, tylko przez las dzielący dwa dominia drogi nie było. Trzeba było zawrócić przez wioskę i krążyć w koło.
W wiosce spotkali Horpynę, która stała nade drogą jakby czekała na przejazd; wykręciwszy głowę do góry i zobaczywszy razem obok siebie jadących stolnika z Czokołdem, nie mo-
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.