Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

odezwał się stolnik — ponieważ szczęśliwe losy zbliżyły nas do siebie, podajmyż sobie dłonie i żyjmy jako bracia. Jeżeli ja wam w czém usłużyć mogę, z lasu, z pola, z kieszeni, ze stajni, nie oszczędzaj mnie proszę. Jesteś tu pan nowym, nieoswojonym, nieobeznanym, pozwól sobie służyć corde intimo.
To mówiąc ujął go za rękę, a choć w obyczajach szambelana nie musiało to być, oburącz go pochwyciwszy uściskał. Grodzki się mocno zaczerwienił, a Czokołd niepostrzeżenie uśmiechnął. Przyjaźń sąsiedzka nowym kieliszkiem była zapieczętowana, a stolnik ją wziął tak do serca, iż zaraz oświadczył się pomówić z mularzem we cztery oczy względem cen i cegły. To rzekłszy poczciwiec, ani go było można powstrzymać, ruszył na plac budowli. Gospodarz, którego nie puścił, został sam na sam z Czokołdem, a tego twarz posępna, zła, szyderska, była jakby rezonansem, nieustannie odzywającym się wśród harmonijnéj dnia tego zgody i pokoju.
— No cóż, panie szambelanie? odezwał się po wyjściu stolnika, przerywający wybuchem śmiechu milczenie — dalipan, w czepkuś się rodził!! Możnaż być szczęśliwszym! Cha! cha! wszak oto ten simplex servus Dei ciągnie go sam i to gwałtem w dom.. a — dalipan.. tam też uśmiecha się mu buzia śliczna.
Szambelan przestraszony pochwycił go za rękę i ścisnął ją z całéj siły.
— Zlituj się pan.. cicho! na Boga!