Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

Grodzki przestraszony, ciągle milczał gryząc usta.
— Dajmy temu pokój, pan sobie żartujesz zemnie.
Nalał kieliszek i podał mu własną ręką, szepcząc cicho:
— Będę pozajutro.
— Dosyć, mądréj głowie dość na słowie.. a oto widzę kroczy stolnik, i my mówić będziemy o architekturze.. Chwycił wielką oprawną księgę Czokołd, rozłożyła się na jakichś ruinach, i rzekł głośno:
— Kolumny doryckie, styl prosty a wdzięczny.
— Pan znasz się na budownictwie? zdumiony zawołał gospodarz.
— Trochę, rzekł szlachcic — mówiłem panu, że byłem we Włoszech... Lubiłem też i malowidła..
— I.. Tu coś chcąc mówić, gospodarz nagle urwał.
— I, chciałeś pan spytać zapewne, rzekł Czokołd: — i znając się tych rzeczach, przywiedziony jesteś do stanu rezydenta w oficynie stolnika? Mój szambelanie, dodał — to wiele metamorfoz. Zobaczymy inne jeszcze, dziwniejsze może — furmanów ministrami, a ministrów bakałarzami po wioskach... Ja panu mówię, to epoka wielkich przewrotów..
Ruszył ramionami, wszedł stolnik wesoły, rozradowany, i oznajmił, że mularza uchodził.
— Ja szambelanie powiadam, dodał — tylko mnie użyjcie, mną się posługujcie, dom mój uważajcie za braterski, za swój, a wszystko dobrze i łatwo pójdzie.
Po dwukrotnym uścisku tedy zaczęło się obfite w grzeczności pożegnanie, bo wieczór nadchodził, a droga do Ćwikłów była niedobra. Wyjechali nakoniec odprowadzeni i żegnani przez szambelana w pośrodku dziedzińca jeszcze, gdyż