belki i cegły nie dozwalały przed dom zajechać.
Za bramą stolnik nie mogąc dłużéj wstrzymać swéj sympatyi dla szambelana, począł mówić o nim szeroko do milczącego Czokołda, który tylko głową kiwał.
— Prawdziwie, że to dla mnie samotnika podwójne błogosławieństwo boże, iż acindzieja mam i tego sąsiada nieocenionego Moje przemierzłe nudy i nudy Tekluni skończyły się, będzie z kim pogadać, spędzić miłą godzinę... Szambelan bardzo, ale bardzo miły człowiek, prostoduszny mimo tego pozoru wielkoświatowego, lgnący, serdeczny... ale muszę go wziąć w opiekę, bo sobie rady nie da. Bez sumienia z niego korzystają. Tego ja na przyszłość nie dopuszczę, wejdę w szczegóły, radę mu moją narzucę. Zyskam na tém, że częściéj u mnie bywać będzie, to mi i żonę rozweseli i rozrusza mnie... A, no! dodał, prawdziwe Boże błogosławieństwo...
Gdyby był mówiąc to przypatrzył się twarzy Czokołda, który mrok wieczoru osłaniał, dojrzałby w niéj dzikiéj jakiejś ironicznéj radości... Usta ciągle mu się kręciły do uśmiechu, z którym o mało nie wybuchnął, ale się wstrzymywał...
Dojechali tak do Ćwikłów, a tu pani z Pawełkiem czekała na nich w ganku. Stolnik, który dzieciaka niezmiernie kochał, pochwycił go na ręce i tańcując z nim wpadł do domu. Teklunia stała w ganku tak się wpatrując w Czokołda, jakby mu co najprędzéj z ust wyrwać chciała... poselstwo. Ten marudził misternie i drożył się z tém co przywoził, chciał ją doprowadzić do tego, aby go sama spytała. Zniecierpliwiona też odezwała się czerwieniejąc:
— A mój ukłon?
— Oddałem go, rzekł Czokołd, i trudno mi tylko wyrazić jakie sprawił szczęście i radość. Właśnie szliśmy chwilowo sami...
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.