Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Teklunia popatrzała, rezydent się jéj wydał dobrym i rozumnym człowiekiem.
— Szambelan powiedział mi, że nie ma słów na objęcie uczucia, jakiego doznał...
W głębi domu dały się słyszeć kroki powracających ojca i syna, którzy obaj hałasowali i śmieli się.
— Pozajutro tu będzie! śpiesznie dorzucił Czokołd — ale to sekret.
— Czemuż nie jutro? zamruczała ruszając ramionami Teklusia...
Mąż wszedł chwytając Pawełka, który mu uciekał...
— Czego ty chłopcze hałasujesz! tupiąc nóżką ozwała się matka.
— Ale dajcie mu pokój — odparł stolnik, albo nas łaj obu, bośmy równo swawolili...
— Dla tego bębna — przerwała uśmiechając się chytrze piękna pani: nie masz mi czasu nawet powiedzieć jak cię pan szambelan przyjął, a od pana Czokołda nic się dowiedzieć nie mogę.
Czokołd spojrzał na nią zdziwiony, dała mu znak szyderski...
— Jakże nas miał przyjąć, jeśli nie jak najserdeczniéj? rzekł stolnik — ja go też kocham! kocham! i proszę Tekluni dla mego nowego przyjaciela być uprzejmą.
— No, no! papinek miejski...
— Tylko się nie uprzedzaj.. pozór papinkowaty, a serce wiejskie... poczciwe i od dziś dnia mój dozgonny przyjaciel.
Twarz pani była cała rozradowana, Czokołd gryzł usta.
Wtém podano wieczerzę i nadejście pana ekonoma przerwało rozmowę. Podczas stołu, Teklunia była tak dobra i wesoła, że stolnik nie wiedział jak to szczęście jéj zawdzięczyć.