Aż zbliżył się do związanego i począł mu się przyglądać. Ten wyglądał na cygana i pewno nim był.
— Ten, rzekł, to w gościnę na polowanie przybył czy co? bo go nie znam, ale jak się zawiezie do Czerwonego klasztoru, dowiemy się co zacz. Tych ichmościów już na brykę ładodować żal się Boże, bo to trupy, niech tu sobie na wolném powietrzu zdychają.
Obejrzawszy tak wszystko, odwrócił się do stojącego na wozie podróżnego, który fantazyi nie straciwszy pistolety wydmuchywał, podniósł czapeczkę i popatrzywszy nań, począł się uśmiechać.
— Mój bracie, panie a dobrodzieju, podając mu rękę począł ów z wozu: pan Bóg sam cię tu przyniósł nam na pomoc, niech ci podziękuję, niech uściskam.
— Ale kogoż miałem honor? spytał szlachcic.
— A! prawda, w tym rozgardyaszu anim się wam dał poznać. Jestem Podlasiak rodem, więc z daleka, ani mnie ani mojéj familii znać nie możecie, zowię się Lambert Cieszym Kobyliński z Ćwikłów.
Chciał mówić daléj, gdy słuchający go cofnął się jak rażony w tył parę kroków; zdało się, że z czémś wybuchnie, potém czy się powstrzymał, czy mu to przeszło, z usty otwartemi daléj słuchał.
— Matka méj żony z Węgier była...
Wtém szlachcic machnął ręką i przerwał:
— Co mi mówić będziecie, już to wiem wszystko, a chociaż acindzieja nie miałem honoru znać... te strony i nazwiska nie są mi obce.
— A waćpan dobrodziéj zkąd jesteś i jakże?
— Długoby o tém gadać, odłóżmy na potém, chmurno odparł szlachcic; pilniejsze są rzeczy do roboty... Zowię się...
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.