Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— Byle cię to bawiło, rzekł stolnik; a przed śniadaniem nie jedź.
Do śniadania przyszła piękna pani, spojrzała na rezydenta, który spokojnie zajadał.
— Cóż to ja słyszałam, rzekła łagodnie, że się waćpan wybierasz?... Dokąd? po co?
— Niech się rybka nie pyta, rozśmiał się Cieszym, który Pawełkowi krajał zraza z prawdziwie ojcowskim affektem: pan Jan jest fantastyk, lubi siodło i włóczęgę, siedzieć na miejscu nie umie, niech się sobie przewietrzy.
— Ale pan długo nie baw! mrugając oczkami dodała grzecznie gosposia, któréj mąż bardzo był za to wdzięczen.
Czokołd zapewnił, że najdaléj nazajutrz powróci.
— Jakto? dopiero jutro?
Chmurką pokryło się czoło.
— Dla czegoż jutro?...
— Ja bo nie wiem, odparł rezydent, ale w każdym razie nie zabawię długo.
— To anioł ta Teklusia, rzekł w duchu do siebie stolnik. Serce ma najlepsze... oto proszę, jak dla tego obcego człowieka grzeczna i dobra!
Czokołd wyśmienicie zrozumiał, że należało mu się stawić gdy przybędzie szambelan, i wiedział dla czego, bo miał zapewne gospodarza odciągać, aby państwo mówić z sobą mogli wygodniéj niepodsłuchywani.
— Powiedzże mu, ażeby się nie bawił, szepnęła na ucho żona mężowi.
Wyprowadzając na ganek, stolnik spełnił to polecenie najpilniéj, a szlachcic przyrzekł uroczyście, że wróci prędko. Dosiad kłapouchego, i puścił się kłusa. Zaraz za dworem szły trzy drogi w różne strony, wybrał z nich jedną i