ważnym krokiem powoli środkiem kościoła skierowała się ku wyjściu. Brzask czerwonawy zachodu oświecał właśnie wejście przy kropielnicy, które w téj chwili z cienia wychodząc, zajął Czokołd, tak, aby go kobieta idąca zobaczyć musiała. Spuszczoną jednak mając głowę nie widziała go długo, aż gdy rękę wysunęła po wodę święconą, spotkała dłoń, która jéj podała zaczerpniętą. Naówczas oczy jéj z wolna się podniosły i... okrzyk stłumiony dał się słyszeć. Stała osłupiona wpatrując się w Czokołda i drżąc cała, widziała go i zdawała się oczom nie wierzyć. W kościołku nie było nikogo oprócz ołtarza i Chrystusa na krzyżu.
Ręką zasłaniając sobie oczy, kobieta szukać się zdawała wyjścia, nie mogąc go znaleźć; kroki jéj błędne, niepewne, naprzód szły i cofały się, chwiała się jakby upaść miała.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, starościno dobrodziejko, odezwał się głosem wzruszonym Czokołd: nie mylisz się pani, ja to jestem, żyw jeszcze, a przybyłem, aby powiedzieć dwa słowa.
Coraz bardziéj wystraszona starościna chciała uciec, Czokołd zastąpił drogę.
— Idę z panią.
— Ja nie mówię z nikim, ja nie przyjmuję nikogo, odezwała się słabym głosem; ja nikogo widzieć nie chcę.
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.