wnętrzne jakieś oburzenie. Nawykły snadź panować nad sobą, starzec miarkował się, walczył, starał się uspokoić, potarł kilkakroć dłonią po czole, potargał wąsy długie, westchnął, wyprostował się i czekał. Zajął wszakże takie miejsce u wnijścia do kościołka, iż go wychodzący pominąć nie mógł. Pochwycony klęczącym Czokołd zerwał się na nogi, wstał, gniew mu oko zapalił, rękę na szabli położył i wprost skierował się ku drzwiom. Szedł tak jakby przed sobą nie widział nikogo i dumnie pominąć miał starca, gdy ten wyciągnął rękę żylastą i chwycił go za ramię. Szlachcic odwrócił się groźny, jakby go nie znał i nie rozumiał co to znaczy, ale słowa nie rzekł, zaczepkę odepchnął milczeniem, ręką wstrząsnął i miał iść daléj.
— Czekaj waćpan, z cicha odezwał się stary: to dom Boży, tu się rozmówić nie możemy, ale potrzebuję z nim parę słów pogadać.
— Ja z waćpanem nic do mówienia nie mam, ofuknął Czokołd i postąpił krok daléj.
Stary odwrócił się i szedł za nim milczący. Gdy się znaleźli w dziedzińcu, nieznajomy postąpił doń żywo.
— Musimy się rozmówić, mości panie! zawołał stanowczo: choćbyś się na mnie gniewał... to mi wszystko jedno; ludzie i bić się z sobą mając, na pytania odpowiadają. Po co tu wasz-
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.