mość przybyłeś? czego chcesz?
— A waszmości co do tego? rozśmiał się Czokołd. Ciekawość niepotrzebna, jam nie student a waść nie prefekt, żebym mu się tłómaczył... Co to jest?
— Mości panie, groźnie przerwał mężczyzna: mówmy po ludzku... Możeby się znalazły środki prawne postąpienia z waszecią inaczéj... Mówię do was po ludzku, raczcież mi dać odpowiedź.
— Czy żeby do kościoła przyjść, potrzeba u was pozwolenia?
— Tak! tak! nabożny świętoszku... do kościoła! a po cożeś zagadnął starościnę?
— Powtarzam, co wam... co wam do tego? wybuchnął Czokołd.
— Jestem starszym sługą starościny, niemal jéj opiekunem z dawien dawna, począł stary; wiesz o tém waszmość dostatecznie, porządek tu wszelki do mnie należy.
Na to Czokołd nacisnąwszy czapkę na uszy odpowiadać już wcale nie chciał, odwrócił się i z wolna szedł ku bramie dziedzińca, ale stary nie śpiesząc krok w krok za nim postępował.
— Słuchaj waćpan, rzekł: bannitą jesteś, mogę cię ująć i uczynić z tobą co mi się żywnie podoba; nie draźnijże mnie i nie przywódź do ostateczności, stój i gadaj kiedy proszę.
— Albo ja ci to bronię wziąć mnie jako bannitę, a choćby popróbować co gorszego? No,
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.